Choć od wiadomości o inwazji na naszych sąsiadów minęło zaledwie kilka dni, zdążyliśmy całkowicie skierować naszą uwagę na możliwości niesienia pomocy. Polacy organizują zbiórki darów, transportują na granicę środki medyczne i żywność i w coraz to większej liczbie otwierają drzwi swoich domów, zapraszając całe rodziny uchodźców. I są w tym razem. Czy na co dzień tak potrafią?
Informacja o konflikcie zbrojnym może wywoływać lęk, frustrację i poczucie bezradności. To naturalne, że się boimy i płaczemy. Ze względu na szeroki dostęp do informacji z linii frontu, czujemy bliskość z osobami, w których otoczeniu rozgrywają się prawdziwe tragedie. We wzmacnianiu poczucia sprawczości nie pomagają spływające newsy o bezsensownej śmierci cywili czy atakach Rosji na ośrodki dla dzieci lub szpitale. Co zatem sprawia, że pomimo poczucia strachu i braku nadziei, jesteśmy w stanie działać i organizować pomoc na skalę, której pewnie wielu z nas jeszcze tydzień temu by nie przewidziało?
Mobilizujące poczucie zjednoczenia
Pierwszy raz od dawna Polacy stanęli wobec dużego zadania jako naród, a nie zwolennicy konkretnych opcji politycznych czy, wyrażające z zasady odmienne zdania, dwie wrogie sobie strony. “Wygraliśmy” myśleniem “skupmy się na tym, co możemy zrobić tu i teraz”. Po ogłoszeniu jednej zbiórki w internecie pojawiała się informacja o kolejnej, a potem, jakby w efekcie domina, nasze “facebooki” zmieniły kolory na niebieski i żółty.
Okazaliśmy wsparcie, wyraziliśmy gotowość do pracy na rzecz innych, sprawdziliśmy, czy w naszym otoczeniu nie ma kogoś, kto potrzebuje pomocy – w końcu z Ukrainkami i Ukraińcami spotykamy się na co dzień – w miejscu pracy, w sklepie czy szkole dziecka. Nałożyliśmy na zdjęcie profilowe nakładkę z ukraińską flagą – to też coś znaczy! A te same kroki wykonali nasz sąsiad, kuzyn, znajoma, szef, współpracownik…
Otwarte serca mogą więcej
W przeciągu kilku dni niektórzy przyjęli nowe role – logistyków, kierowców, opiekunek dla dzieci, tłumaczy, kucharzy, organizatorów, liderów. Znając swoje talenty i predyspozycje, wykorzystujemy to, co w nas najlepsze do niesienia pomocy. Czy wojna wyzwoliła w nas empatię? A może była jedynie czynnikiem przypominającym o fundamentach naszych systemów wartości?
Wiele firm aktywnie włączyło się akcje pomocowe, wykraczające poza samo zbieranie odzieży i produktów spożywczych dla uchodźców. Niektóre przedsiębiorstwa organizują akcje na dużą skalę i, pracując zespołowo, szybko realizują założony cel. Okazuje się, że w przeciągu jednego dnia, a nawet kilku godzin, udaje się przygotować miejsce do zamieszkania dla całej rodziny, przetransportować ją przez kilkaset kilometrów, wyposażyć w niezbędne rzeczy i zagwarantować wyżywienie, opiekę nad dzieckiem, a nawet możliwość podjęcia pracy.
Skąd w nas zdolność współdziałania?
Czy jeśli Ernest Hemingway przeniósłby się do czasów nam współczesnych, stawiających na piedestale rozwój osobisty jednostki, troskę o realizację własnych celów i kreowanie swojego “ja” jako marki, to czy nadal uważałby, że nikt nie jest samotną wyspą?
W sytuacjach zagrożenia, takiej jak ta, której doświadczamy aktualnie, zaczynamy na nowo dostrzegać wartość wspólnoty, do której jesteśmy ewolucyjnie przyzwyczajeni i dostosowani. To przecież dzięki łączeniu się różnych ludzi w grupy i za przyczyną relacji pomiędzy nimi nasz gatunek przetrwał. Czy potrzebujemy aż wojny, by sobie o tym przypominać?
“Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”
Dobrze działające zespoły to takie, które są złożone z osób dzielących się w organizacji swoimi różnorodnymi atutami. Sami nie jesteśmy w stanie zrealizować prawdziwie ambitnych planów. O wiele prościej, szybciej i bardziej satysfakcjonująco jest odnosić sukcesy, gdy obok nas są osoby pomagające nam w wyzwaniach wymagających wiedzy bądź umiejętności, których sami nie posiadamy.
Różnorodność w grupie to szansa na wymianę innych spojrzeń na jedno zagadnienie i uzupełnianie się podczas wykonywania zadań. Wspierając innych, nie tylko osiągamy wspólne cele i możemy liczyć na zwrotną pomoc, ale także jesteśmy bardziej zmotywowani,
czujemy się potrzebni, a jako zespół zyskujemy umiejętność stawiania czoła nawet najtrudniejszym wyzwaniom.
Uważność na siebie nawzajem
Nie powinniśmy bać się naturalnych odruchów, nie tylko w obliczu kryzysu. W zespole ze zdrowymi relacjami wewnątrz niego, odsłonięcie swojej wrażliwości nie wiąże się z poczuciem wstydu czy zagrożenia. Jeśli tak jest, to ta sytuacja powinna stanowić dla nas sygnał alarmowy – w końcu co złego jest w podążaniu za swoimi społecznymi, zwyczajnie ludzkimi potrzebami? Jak pokazuje sytuacja wojny w Ukrainie, to dzięki takim odruchom dziś jesteśmy państwem, które zaoferowało największą pomoc zagrożonemu narodowi.
Nie bójmy się tworzyć więzi, prosić o pomoc, pytać, czy wszystko w porządku, jeśli widzimy, że ktoś z grupy zachowuje się lub wygląda inaczej, niż dotąd. Nie ma również nic złego w przyznawaniu się do błędów czy niesłusznych osądów. Wypowiedzenie słowa “przepraszam” nie obniża naszych kompetencji i w zdrowo funkcjonujących zespołach nie będzie wiązało się z wyśmianiem czy utratą zaufania w grupie a wręcz przeciwnie – wzbudzi zaufanie, które jest niezbędnym podłożem dobrych relacji.
Czytamy o tym, że “zdaliśmy test z człowieczeństwa”, że od czwartku 24.02.2022 pokazujemy światu, czym jest solidarność, braterstwo, wspólnota. Zobaczcie ile dobrego by się stało, gdyby o tych wartościach, jak się okazuje, drzemiących w ogromnej większości z nas, przypominali byśmy sobie częściej? Dziś tego, że to współpraca stanowi o sile, dowiadujemy się w tragicznych okolicznościach. Obyśmy z tej historycznej chwili wynieśli doświadczenia, z którego będziemy czerpać lekcje na kolejne lata – lekcje nie o wojnie, a współpracy, wsparciu i wspólnocie.
Anna Leśnikowska-Jaros, Zuzanna Czachorek